Stałam przed budynkiem, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Czułam się okropnie malutka, a ogrom akademii mnie zadziwiał. Nagle poczułam szturchnięcie. Odwróciłam się, to był Donuts.
- Czego chcesz? - jęknęłam, opuszczając bezwładnie ręce. Trochę działał mi już na nerwy.
- Pamiętasz profesora Jenkinsa? - zapytał z oburzeniem w głosie - Mówił, że nie istnieję i że masz schizofrenię.
- Och, oboje wiemy, że kłamał - uśmiechnęłam się blado. - Wcale nie jestem na nic chora, chyba właśnie dlatego uciekliśmy z terapii, co nie?
Don podszedł do drzwi i zachęcił mnie, abym je otworzyła. Moim oczom ukazał się zatłoczony korytarz Akademii. Szybko się wycofałam, po czym oparłam o mur. Było cholernie zimno, ale mi to nie przeszkadzało.
- Za dużo ludzi - załkałam. Tu lekarz miał rację; chyba jestem aspołeczna.
Donuts gdzieś uciekł, fajny mi przyjaciel. Nagle zza drzwi wyłonił się wysoki, przystojny chłopak. Skierowałam ku niemu moją zapłakaną twarzyczkę.
- Coś się stało? - zapytał z troską.
- Nie... - wyszeptałam i wstałam z jego pomocą. Był sporo wyższy ode mnie i musiałam zadrzeć głowę, by spojrzeć mu w twarz. Wydał się być miłym mężczyzną. - Jak masz na imię?
- Nathan, ty? - uśmiechnął się.
- Glimmer. Błyskotka. - przeszedł mnie dreszcz, gdy wypowiadałam moja ksywkę. Zawsze tak mówili na mnie, gdy byłam w sierocińcu.
- Ładnie. Chodź, oprowadzę cię po akademii - uchylił lekko drzwi, ciągnąc mnie za ramię.
- Nie! - zareagowałam szybko, cofając się parę kroków - Za dużo ludzi...
Po paru minutach przekonałam się i z trwogą weszłam do środka. Szybko przeszłam korytarz i wreszcie weszliśmy w wąski korytarzyk, w którym nie było ani żywej duszy.
- To gdzie są pokoje, szafki, sekretariat? - uchyliłam kąciki ust w lekkim uśmiechu, wzdychając z ulgą.
Nathan? :3
Brak komentarzy
Prześlij komentarz